METODA NA ŚLIMAKA


Mój mąż ma zawsze więcej czasu ode mnie. Po części wynika to prawdopodobnie z jego rodowitej francuskiej natury, po części z charakteru. Jest wyluzowany, spokojny, mniej zestresowany i rzadko kiedy się gdzieś spieszy. Ja często słyszę siebie: "no już szybciutko myjemy ząbki i idziemy spać", "teraz musimy się szybko ubierac, bo się spóźnimy", "pospiesz się, bo nie zdążymy", "czemu się tak guzdrasz"...

I tak sie zastanawiam, po co mi ten ciągły pośpiech? Gdzie ja tak gonię? Czy naprawdę coś zyskam stresując siebie i resztę domowników? Co mi daje próba przyspieszenia czynności wykonywanych przez moje cztero i pół letnie dziecko, które czasem porusza się jak ślimak i zwyczajnie nie potrafi inaczej? Odpowiedź nasuwa się sama. Nie, nie i jeszcze raz nie. 
No właśnie, więc dlaczgo tak robię? Zastanawiam się nad tym od dłuższego czasu i próbuję znaleźć odpowiedź i jakieś rozwiązanie.
Domyślam się, że moje reakcje w dużej mierze wynikają z przyzwyczajenia, a po części pewnie z faktu, że chciałabym coś szybko zrobić i mieć święty spokój. A to z kolei oznacza, że pewne czynności i sytuacje nie cieszą mnie i nie sprawiają mi radości. Pośpiechem chcę zyskać więcej czasu dla siebie. Prawdopodobnie. Cóż, do tej pory nie zyskałam nic prócz dodatkowych nerwów, więc chyba czas zmienić metodę.

W ramach pracy nad sobą postanowiłam przestać się spieszyć. To znaczy: przestać w kółko powtarzać: "pospiesz się", skupiać się bardziej na tym, co dzieje się tu i teraz, celebrować chwile, obserwować i cieszyć się tym, co jest.

Aby nauka przychodziła mi łatwiej, wymyśliłam METODĘ NA ŚLIMAKA. Bardzo swiadomie staram się robić rzeczy wolniej. Szczególnie kiedy jestem z dziećmi i mężem. Nikogo nie poganiam, nie pospieszam, nie stresuję i obserwuję co się dzieje. Oczywiście w sytuacjach wymagających pośpiechu przypominam o tym wszystkim domownikom i reaguję szybciej, ale jako że mi chodzi o zmianę swoich reakcji w sytuacjach, które owego pośpiechu nie wymagają, to skupiam się głównie na nich.

Jak to robię? Biorę przykład z męża. Kiedy siedzimy przy stole i jemy obiad, staram się nie wstawać pierwsza i nie sprzątać naczyń, zanim jeszcze wszyscy zjedzą. Siedzę dopóki siedzi mąż. A przynajmniej do czasu, kiedy nie opróżni swojego talerza, bo jego francuska natura pozwoliłaby mu na spędzenie przy stole kolejnych 2 godzin, co samo w sobie nie uważam za złe, ale nie sprawdza się, jeśli chcemy położyć dzieci spac o przyzwoitej porze. Kiedy córeczka myje rano zęby, to nie mówię jej więcej: "szybciutko, bo jeszcze musisz zjesć śniadanie", tylko: "umyłaś już ząbki, wow, ale super". No i przede wszystkim nie pospieszam samej siebie. Piję herbatę spokojnie, kiedy mam na to ochotę i wychodzę na spacer, kiedy jestem gotowa, a nie kiedy tak sobie zaplanowałam. 

Moja metoda przynosi korzyści!!!

Po pierwsze: mniej się stresuję, jestem bardziej wyluzowana i prawie wszystko robię ostatnia, notorycznie się spóźniam i z niczym nie wyrabiam, ale o dziwo dobrze mi z tym :)

Po drugie: Kiedy ja zaczynam zwalniać, to moje starsze dziecko wydaje się przyspieszać. Kiedy nie mówię jej sto razy dziennie, że ma coś zrobić szybciej, ona robi to sama. Jest bardziej chętna do pomocy, więcej rzeczy robi samodzielnie, jest radośniejsza i chętniej wykazuje inicjatywę.

Po trzecie: Przejmuję odpowiedzialnosć za sytuację, kiedy jest taka potrzeba. To znaczy, kiedy wiem, że musimy wyjść z domu o określonej porze, to nie oczekuję więcej od mojej córki, że będzie wykonywała czynności szybciej (bo nie będzie), za to planuję na wszystko więcej czasu. Kiedy musimy wyjść z domu przed 8 rano, wtedy budzę ją grubo przez 7. Jesli tego nie zrobię, to zamykam buzię i się spóźniamy.

Po czwarte: Myślę sobie, że fajnie jest być ślimakiem i delektować się życiem, zamiast przez nie biec na złamanie karku :)

A TY? CELEBRUJESZ SWOJĄ KOBIECOŚĆ?





Podobno piękna "bielizna nie została stworzona po to, by uwodzić mężczyzn, ale po to, by celebrować kobiecość". O tak. Celebrować kobiecość - coż za piękne słowa. Patrzę na kobiety na ulicy, na siebie, na koleżanki i mamy, z którymi pracuję. I myślę sobie, że każda z nas jest taka piękna i wyjątkowa. Każda ma w sobie to coś. Coś innego, specyficznego i właściwego tylko dla niej. Czy zawsze to coś widać na pierwszy rzut oka? Nie. Czy zawsze jesteśmy świadome swojego piękna i chcemy je światu pokazać? Nie. 

Ubieram się rano, otwieram szufladę z bielizną, moja czteroletnia córeczka wyciąga mój najpiękniejszy stanik i mówi "Ooo, jaki ładny, ubierzesz dziś?" Odpowiadam:" Kochanie nie dziś, dziś ubiorę inny". "A czemu?" pyta. No właśnie, czemu? Zaczynam się zastanawiać. I nie znajduję żadnej odpowiedzi. Dlaczego nie miałabym ubrać najpiękniejszej bielizny, jaką mam właśnie dziś? Czy muszę mieć powód, aby poczuć się piękniejsza, bardziej seksowna i kobieca? Odpowiedź brzmi: Nie.


Jestem piękna taka jaka jestem i zamierzam o to dbać i codziennie sobie o tym przypominać. Zamierzam nosić piękną bieliznę każdego dnia, biżuterię, makijaż i ładnie związane włosy. Nie po to kupuję piękne rzeczy, aby leżały i czekały na "specjalną okazję". Chcę czuć się wyjątkowo w swoim ciele i codziennie dawać sobie to, co najlepsze. Nawet wtedy kiedy siedzę w domu, kiedy jestem w gorszym nastroju albo kiepskiej formie, kiedy ogarnia mnie marazm i kiedy nic mi się nie chce. Wtedy też zamierzam o siebie dbać. Może nawet bardziej niż zwykle. Bo wtedy jeszcze bardziej tego potrzebuję. Wiele razy przekonałam się, że kiedy dbam o swój wygląd fizyczny, to automatycznie poprawia się mój nastrój, zwiększa się pewność siebie i wiara w moje możliwości.

Wiecie dlaczego mamy nosić cudowną bieliznę? Bo jesteśmy piękne. Bo nie potrzebujemy żadnego powodu, aby ubrać nasze ciało w koronki i satyny. Bo na to zasługujemy. I po to, aby poczuć się lepiej i bardziej kobieco w swojej skórze.
Piękna bielizna dodaje pewności siebie i potrafi zdziałać cuda. Kiedy kobieta nosi koronki pod ubraniem, czuje się bardziej wyjątkowa i seksowna. Automatycznie prostuje plecy i podnosi głowę. I ten tajemniczy piękny uśmiech, który pojawia sie czasem w ciągu dnia, kiedy sobie przypomni, co ma na sobie.

Wiem, że wiele z was nie wierzy w siebie, że ma kompleksy, załamania nastrojów i nie jest zadowolona ze swoich ciał. Po to, aby pomóc wam i sobie odkrywać swoją kobiecość, rozwijać się, dbać o siebie, celebrować swoje piekno i uczyć się cieszyć małymi przyjemnościami na początku marca zorganizowałam facebookowe wyzwanie "Mama na obcasach". Każda kobieta zasługuje na szczeście, na to by być szcześliwą i na to by być rozpieszczaną. Kto zrobi to lepiej od nas samych? My same :)

Jak to zrobić? Na przykład tak. Każdego dnia:

  • uśmiechnij się rano do lustra i powiedz sobie, jaka jesteś piękna
  • włącz energetyczną muzykę i zjedz pyszne śniadanie
  • wybierz najpiękniejszą bieliznę
  • zrób makijaż
  • ubierz coś fajnego (może sukienkę albo spódnicę )
  • pamiętaj o biżuterii
  • pomaluj paznokcie na wiosenny kolor, a usta wyrazistą szminką (może czerwoną)
  • zaplanuj kilka drobnych przyjemności (delektowanie się kawą, lampka wina wypita wieczorem,
  • spacer, chwila z książką, kąpiel przy świecach)
  • zadbaj o swoje pasje (dzięki nim uwierzysz w siebie i poczujesz się szczęśliwsza)
  • przestań narzekać i doceń to, co masz i to jaka jesteś wspaniała i wyjątkowa!


No to jak Kochana, zadbasz dziś o siebie? :)


DZIECI I BRUD IDĄ W PARZE




Przypomina mi się niedawna sytuacja. Niedziela. Idziemy na spacer na plac zabaw. Na dworze jest bardzo ciepło. Moja córeczka ma na sobie śliczną letnią sukienkę, białe rajstopy (kupione na specjalną okazję, ale tak bardzo chciała je ubrać, że nie potrafiłam odmówić), włosy zaplecione w warkocz. Przed wyjściem z domu dostrzegam wielką dziurę z tyłu sukienki. Informuję Amelkę o tym fakcie i oferuję, że przyszyję odpadającą falbankę. Amelia nie przyjmuje mojej pomocy twierdząc, że ona tak lubi i że jej się nie chce teraz sukienki ściągać. No to idziemy. Z dziurą. Po drodze są lody i podskoki, a na placu zabaw szaleństwa. Wracamy do domu. Amelka ma już nie tylko podartą sukienkę, ale też rajstopy. Jest mega brudna i rozczochrana. Za każdym razem, kiedy na nią spojrzę parskam w duchu śmiechem i rozczulam się jej widokiem. Jest brudna jak nieboskie stworzenie. I mega szczęśliwa. Biegnie radośnie, skacze po krawężniku i papla bez końca. W wózku siedzi jej młodszy brat z czarnymi kolanami i brudnymi skarpetkami. Uroczy widok.

Przypomina mi się moje dzieciństwo. Pełne zabaw, śmiechu, kłótni i przyjaciół. Biegaliśmy z podwórkowymi kolegami od rana do późnego wieczora po wszystkich okolicznych dziurach, piwnicach, drzewach i polach. Nikt nie był głodny ani zmęczony i nikt niczym się nie przejmował. Umorusani, z obdartymi kolanami i z wielkimi umiechami na twarzach.

Mimo, że lubię czystość i lubię sama dobrze wyglądać, to w kwestii dzieci sprawa jest dla mnie jasna. Dzieci i brud idą w parze. Im bardziej są brudne, tym bardziej wydają się beztroskie i szczęśliwe. Uwielbiam, kiedy dzieci mają brudne buzie. Nie ruszają mnie plamy i dziury na kolanach. Jest to rodzaj dziecięcego przywileju. Uważam, że w życiu czeka je tyle ograniczeń, że choć przez chwilę mogą żyć w totalnej beztrosce. Ubieram moje dzieci ładnie, bo tak lubię. Córeczka nosi sukienki, bo ona tak lubi. Jednak nigdy nie stresuję ani siebie ani jej faktem, że coś się może zniszczyć ani pobrudzić. Wychodzę z założenia, że skoro ubieram dzieciom coś ładnego i jednocześnie pozwalam biegać po placu zabaw, to decyduję się świadomie na pewne zniszczenia i plamy. 

Chcę, żeby moje dzieci nacieszyły się dzieciństwem i wszystkimi jego przywilejami zanim dorosną. Chcę, aby biegały umorusane z rozwianymi włosami, szukały żab w sadzawce dziadka i wdrapywały się na drabinki na placach zabaw. Chcę, aby z ciekawością odkrywały świat, aby były wolne od ograniczeń i lęków dorosłych. Bo kiedy później będą się brudzić, skakać po kałużach, zwisać głową w dół z trzepaka, leżeć na piasku i wycierać nosy rękawem. Przyjdzie czas, kiedy same nie będą chciały tego robić, kiedy spoważnieją i wydorośleją. Wspomnienia zostaną jednak w ich sercach na zawsze. Jeśli to będą dobre i miłe wspomnienia, to zawsze będą miały do czego wracać i skąd czerpać siłę i radość życia.

Odkąd jestem mamą stałam się częstą bywalczynią placów zabaw. Chodzę na nie z dziećmi praktycznie codziennie, czasem po kilka razy. Zdarza się, że chcąc nie chcąc jestem obserwatorką smutnych sytuacji, kiedy dorośli zabraniają dzieciom bycia dziećmi. Docierają do mnie hasła: "tylko się nie pobrudź", "uważaj na nowe buty", "nie wchodź tam, bo spadniesz", uważaj to niebezpieczne", "nie zniszcz sukienki" i wiele podobnych. Rozumiem czasem tych rodziców. Ciężko pracują, aby zapewnić swoim pociechom dobra materialne i troszczą się o nie. Uważam jednak, że dzieci mają prawo do poznawania świata na ich własny sposób. Mają prawo być dziećmi.
Rozwiązanie dla mnie jest dość proste. Wystarczy kupić gorsze ubranie w second handzie albo nie zabierać dziecka na plac zabaw, jeśli się boimy, że się pobrudzi. Branie dziecka na plac zabaw i zakazywanie mu zabawy to tak jak stawianie mu przed nosem ciastka z kremem, którego nie może zjeść. Dziecku cieknie ślinka, a mimo to nie może go dotknąć. W takim wypadku chyba lepiej w ogóle ciastka nie dawać.

Mówi się, że brudne dziecko, to szczęśliwe dziecko. Nie zawsze dosłownie, ale coś w tym jest. A szczęśliwe dziecko, to szczęśliwy rodzic i vice versa :)

DLACZEGO JEM SIEMIĘ LNIANE


Po pierwszym porodzie miałam spore huśtawki nastrojów. Miałam wiele oczekiwań wobec samego porodu i wobec siebie jako młodej mamy i kiedy okazało się, że na bardzo wiele spraw nie mam wpływu i że pewne rzeczy wymykają mi się spod kontroli, przez jakiś czas trudno było mi to zaakceptować. Do tego huśtawka hormonalna związana ze zmianami w organiźmie, problemy z laktacją, przeprowadzka plus zmęczenie wpłynęły na to, że początek mojego pierwszego macierzyństwa nie był taki prosty.

Po pierwsze przeciwdziałaj!

Dlatego w drugiej ciąży postawiłam na profilaktykę, pozytywne nastawienie i brak oczekiwań. Zdecydowałam, że nie będę planować porodu ani zakładać, jak będzie wyglądał. Po prostu zdam się na życie. Na sytuację, na siebie, swoje dziecko i pomoc innych ludzi. I udało się. Poród jak poród. Zaczął się, skończył. Ja poddałam się sytuacji, urodziłam bezpiecznie synka, przytuliłam go, na twarzy pojawił się uśmiech i koniec. Przeszłam do porządku dziennego. 

Siemię lniane

W kwestii profilaktyki, miałam ogromne szczęście. W połowie ciąży poznałam cudowną położną panią Lucynkę. Któregoś dnia zamieściła ona na swoim profilu facebookowym ten artykuł o siemieniu lnianym. Tytuł od razu przyciągnał moją uwagę. Przeczytałam, zafascynowałam się i poszłam do sklepu po siemię. Zaczęłam je jeść już w ciąży, potem na jakiś czas przestałam. I po porodzie znów zaczęłam jeść łyżkę dziennie. 

Okazuje się, że siemię lniane zawiera olbrzymią ilość naturalnych kwasów omega 3, które wspaniale wspierają wiele procesów w naszym organiźmie. Poza tym siemię cudownie reguluję pracę naszych hormonów i wpływa korzystnie na poprawę nastroju. Jak wiadomo, po porodzie gospodarka hormonalna jest całkowicie zachwiana, a nasze emocje często są poza zasiegiem naszej kontroli i tutaj właśnie siemię ma dla nas zbawienną moc. Zgodnie z zasadą, że lepiej przeciwdziałać niż leczyć, dla mnie najważniejsze jest to, co mogę zrobić dziś, żeby uniknąć gorszego samopoczucia jutro. Dlatego właśnie zajadam moje ziarenka :)
Więcej ciekawostek na temat siemienia lnianego znajdziecie na blogu Agnieszki Maciąg.
Ja codziennie rano po śniadaniu zjadam na sucho dużą łyżkę ziaren siemienia lnianego. Staram się je dobrze rozgryźć i popić wodą mineralną. 

 Witamina D

Oprócz siemienia lnianego biorę również codziennie kapsułkę witaminy D dla dorosłych, która również jest znana ze swoich właściwości poprawiających nastrój. Ta witamina jest produkowana w naszym ciele tylko pod wpływem pewnych procesów i często cierpimy na jej niedobór. Dlatego w ciąży oraz po niej zalecana jest jej suplementacja. Ja o witaminie D dowiedziałam się z bardzo ciekawych badań oraz od mojej pani doktor, która zalecała mi jej spożycie w okresie ciąży. Z kolei pediatra w szpitalu po porodzie na pytanie, jakie witaminy może zażywać mama karmiąca, wspomniała, że warto brać właśnie witaminę D, bo nasz organizm nie produkuje jej w wystarczającej ilości.
Witamina D jest produkowana w naszym ciele przy udziale słońca, dlatego istotna rzecz, o jaką warto zadbać, to przebywanie na świeżym powietrzu jak najwięcej. Czyli spacery, spacery i jeszcze raz spacery!


ZABAWA W "STOP", CZYLI JAK NAUCZYĆ DZIECKO SZYBKIEJ REAKCJI


Nauka poprzez zabawę

Im starszy maluch, tym jest bardziej aktywny, ciekawy świata i otoczenia. Wdrapuje sie na meble albo stoły, wchodzi na drabinki na placu zabaw, podbiega do krawędzi chodnika, a czasem w ekspresowym tempie zbliża się do schodów. Małe dziecko nie jest świadome niebezpieczeństw, jakie na nie czekają. I bardzo dobrze, bo tylko w taki sposób może odkrywać świat bez lęku. Na straży bezpieczeństwa naszych pociesz stoimy na szczęście My. Wspaniale jest obserwować, jak nasz maluch poznaje świat, ale dobrze jest też zapewnić mu do tego bezpieczne, rozwojowe warunki.

Dziecko, które biegnie chodnikiem, czy jedzie na rowerze, jest pełne ekscytacji i szczęśliwe, że potrafi tego dokonać. Cieszy się ze swojej samodzielności i próbuje, ile może zdziałać samowolnie. Jeśli chcemy ułatwić sobie i dziecku eksplorację świata i nie martwić się, że coś sobie zrobi, że nas nie słucha, a my nie mamy już siły w kółko tego samego powtarzać, spróbujmy nauczyć dzieci szybkich i krótkich haseł.

Jeśli oczekujesz szybkiej reakcji od swojego dzieca, naucz je prostych komunikatów.

Warto nauczyć dziecko prostych komunikatów, na które szybko zareaguje. Im krótsze hasło, tym większa szansa na szybką reakcję ze strony dziecka. Pojedyńcze słowo jest wychwytywane przez mózg o wiele szybciej niż długi komunikat. Jeśli chcemy na przykład, żeby dziecko zatrzymało się przed przejściem, zamiast mówić - teraz musimy się zatrzymać, bo jadą samochody, krzyknij - stop, a potem wytłumacz, dlaczego trzeba się zatrzymać. Jeśli jednk chcemy, żeby komunikat wywołał u dziecka określony skutek musimy się go wraz z nimi nauczyć. Komunikat Stop można wykorzystać w wielu sytuacjach. Przydaje się na spacerach, podczas jazdy na rowerze, w zabawie z rówieśnikami. Podczas kłótni.

Jak nauczyć dziecko prostych komunikatów?

Najlepiej przez zabawę. Dziecko uczy się najszybciej, kiedy kojarzy sytuację z przyjemnością, kiedy jest chwalone i dostaje pozytywne informacje. Tak po prostu działa ludzki mózg. Łatwiej i szybciej przyjmujemy informacje, które są miłe.


Pomysłów na zabawę jest wiele. Podam Wam bardzo prosty, sprawdzony przez nas.
  • Bawimy się w domu, albo na dworze, sami albo z przyjaciółmi. 
  • Podajemy dziecku krótką instrukcję: zabawa polega na tym, że biegamy po pokoju, a jak mamusia/ tatuś krzyknie stop, to się zatrzymujemy. 
  • I biegamy razem z dzieckiem. 
  • Po krótkiej chwili mówimy głóśno i wyraźnie 'stop' i natychmiast się zatrzymujemy. 
  • Po kilku minutach zmieniamy bieganie na: skakanie, chodzenie na czworakach, jazdę na rowerku, tańczenie. 
  • I za każdym, kiedy razem wołamy stop, wszyscy muszą się zatrzymać.
Jeśli dziecku uda się szybko stanąć w miejscu, bijemy brawo i dajemy mu mnóstwo pochwał. To wzmocni proces nauki.

Jeśli chcemy wykorzystywać komunikat, jako przerwanie np. histertcznego płaczu, to podajemy dziecku takie hasło: 
  • Biegamy i głośno śpiewamy albo krzyczymy, a jak mamusia/ tatuś powie stop to stajemy w miejscu i nic nie mówimy.
  • Kładziemy palec na ustach i mówimy ciii.  
  • Bawimy się wspólnie z dzieckiem.
  • Powtarzamy wielokrotnie.
Dostosowujemy trudność zabawy do wieku dziecka i jego umiejętności. Oraz do jego upodobań. Po kilku dniach dziecko powinno zacząć reagować automatycznie na nasze komunikaty. A my zamiast biec za naszym malcem, zareagujemy z większym spokojem i pewnością, że nas posłucha.

Więcej zabawy, mniej stresu - czyż nie o to chodzi? :)